OPPO inicjuje projekt, w którym zachęca do przesyłania pomysłów na polską nazwę kategorii składanych pionowo smartfonów typu flip (z jęz. ang). Konkurs odbywa się na łamach wybranych redakcji technologicznych oraz kanałach YouTube. Ponadto OPPO zaprosiło do współpracy Michała Cholewę – pisarza science fiction, dwukrotnego Laureata Nagrody im. Janusza Zajdla, który przygotował dla marki felieton. Zamieściliśmy go poniżej.
OPPO Find N2 Flip
Felieton Michała Cholewy
Piosenki, których jeszcze nie słyszeliśmy
Do napisania tego felietonu skłoniła mnie kolejna edycja konkursu na młodzieżowe słowo roku. Od jakiegoś czasu z zainteresowaniem śledzę to wydarzenie, coraz bardziej stwierdzając, że nie tylko nie używam słów z czołówki, ale wręcz ich nie znam - co jest niebezpiecznym sygnałem, że młodzież wyraźnie mówi zupełnie innym językiem niż ja. Można sobie łatwo wyobrazić, dlaczego ja, ojciec dzieciom, będę tym faktem zaniepokojony. Luźne przemyślenia na temat zmieniających się czasów (każde pokolenie rodziców prawdopodobnie przechodzi etap narzekania na młodzież i ich dziwną kulturę) sprawiły, że zacząłem zastanawiać się również nad tym jak moje własne środowisko - czyli fanów fantastyki - musi w tym względzie dziwnie brzmieć dla ludzi spoza niego. A chyba musi.
Fantastyka od samego początku zajmuje się przecież światotwórstwem. Język, jako naturalny sposób przedstawiania rzeczywistości - też fikcyjnej - jest jego częścią. Jeśli w świecie przedstawionym pojawi się więc jakikolwiek nowy obiekt - czy będzie on pojazdem, urządzeniem, czy zaklęciem - natychmiast będzie miał swoją nazwę, nazwę potoczną i pewnie jeszcze, na dokładkę, kilka slangowych. Jeśli dzieło jest odpowiednio popularne - lub słowo odpowiednio chwytliwe - nowe określenia przesiąkają do użytku też poza kontekstem książki, zapewne czyniąc przysłuchiwanie się rozmowom fanów czymś z samego środka językowej doliny niesamowitości.
Za cały ten rozgardiasz odpowiadają pisarze, tworząc te wszystkie zupełnie zwykłemu człowiekowi (z trudem powstrzymuję się od użycia słowa “mugolowi”) niepotrzebne nazwy. Daje to miłe wrażenie sprawczości, oraz całe mnóstwo niepokoju. No bo przecież - co będzie jak człowiek wprowadzi jakiś bzdurny neologizm, i potem będzie on z nim już zawsze? Albo co gorsza - co byłoby ciosem w samo ego - co jeśli stworzy mnóstwo neologizmów i żaden nie zaskoczy, w jawny sposób dowodząc nikłej popularności? Gdzież “nie wszystek umrę” i gdzie mój obiecany pomnik trwalszy niczym spiże, a zbudowany z moich własnych betryzacji, sepulek i niechby chociaż i mugoli?
Po długich i gorzkich przemyśleniach stwierdzam że będzie z nim problem. W dziedzinie słowotwórstwa moim totemicznym twórcą jest zdecydowanie pratchettowski Leonardo da Quirm, o wielkim talencie do odkryć, ale fatalnej zdolności ich nazywania. Leonardo jest więc wynalazcą między innymi “urządzenia do schodzenia bezpiecznie pod wodę” czy ”maszyny z kołem i drugim kołem napędzanym pedałami”. Choć daleko mi do naukowej kreatywności Leonarda, mój talent do neologizmów można uznać za porównywalny. Zwykle jakoś daję sobie z tym radę, jeśli już muszę - głównie dzięki temu, że nie zrażam się przy niepowodzeniach i mam najlepszą redaktorkę na świecie - ale ten fragment pisarskiego warsztatu jest dla mnie zawsze poważną łamigłówką. Nie ukrywam, najwygodniej by mi było, gdyby wszystkie potrzebne mi słowa już ktoś inny wymyślił, a ja mógłbym po prostu ich użyć. I - patrząc na częstość występowania określeń takich jak “elfy”, “krasnoludy”, czy “napęd nadprzestrzenny” w literaturze - dalece nie jestem w tym uczuciu osamotniony.
Co jednak nie znaczy, że nie próbuję o tym myśleć, także w kontekście całkiem naturalnego pytania “czy istnieje dobra formuła na neologizm”? I coraz bardziej odkrywam, że tak, istnieje. Odkrywałem ją w zasadzie stale, przez całe moje czytelnicze życie mniej więcej co dziesięć lat.
Za każdym razem jest inna.
Kiedy byłem czytelnikiem bardzo młodym, w zasadzie każdy neologizm był dobry. Tolkien powiedział, że tak wyglądają krasnoludy? Świetnie, od teraz w mojej głowie tak wyglądały i to była ich nazwa. Żadna inna nie miała sensu. Filtrfrak z Diuny? No cóż, widać Fremeni znali fraki i mieli ich wersje pustynne. Betryzacja, fantomatyka, czy wręcz pucybuter u Lema? Świetne słowa, biorę wszystkie! Brzmiały w końcu tak naturalnie!
Ten czas radosnego rozbudowywania bazy językowej trwał jakiś czas, aż po raz pierwszy poczułem się czytelnikiem wysmakowanym. Nie była to prawda (dotąd nie wiem czy jestem taki), ale byłem absolutnie przekonany, że tak jest. A czytelnik wysmakowany jest osobą, którą zadowolić niełatwo i dokładnie taki starałem się być (znam wielu ludzi którym zresztą udało się utrzymać w tym stanie do dziś). Z ponurą więc uciechą obserwowałem co słabsze teksty SF, najeżone słowami takimi jak “pozytronowe”, “cyberassasyni” i “destruktory” oraz nowe, niezwykle skomplikowane nazwy broni, tytułów czy istot w fantasy. Krytykowałem śmiało nowe tłumaczenia Diuny i Władcy Pierścieni, która stanowiła dla mnie kwintesencję wszystkiego co złe (ach, jakże szczęśliwe to były czasy!), narzekałem na problemy tłumaczeniowe Harrego Pottera, i wielotomowych sag, w których tłumacze zmieniali się po trzecim albo czwartym tomie, a wraz z nimi jak jeźdźcy apokalipsy nadciągał nowy komplet nazw własnych. W tym czasie nic nie było godne wprowadzenia do słownika.
Potem dotarłem wreszcie do mekki czytelników wysmakowanych, literatury opartej na eksperymentach z warsztatem. Naturalnie uznałem je za dokładnie samo centrum fantastyki. Z lektury takich tekstów jak “Perfekcyjna Niedoskonałość” Dukaja, “Peanathemy” Stephensona, czy “Blizny” Mievilla dowiedziałem się jak silnym narzędziem narracyjnym potrafi być język, jak dobrze uzupełniać wizualny opis świata. Z lektury “1984” poznałem jak duży może mieć wpływ na społeczeństwo. Nie były to lektury proste - ba, sprawiały wrażenie, jakbym nie tylko czytał je w obcym języku, ale również uczył się go w trakcie lektury. Ale zdecydowanie uważałem że tak być powinno i jeżeli tekst da się czytać bez glosariusza, to znaczy, że jego jakość jest co najmniej podejrzana.
Pamiętam, że punktem wyjścia z tej fazy był dla mnie “Hyperion”. Oto pokazywał świat, który w kilku kluczowych miejscach był kreowany językiem, a jednocześnie każde zdanie brzmiało zupełnie naturalnie. Gdzie zupełnie nie zastanawiałem się nad słowami i nie musiałem wertować słowniczka. Był też, i tezy tej jestem gotów bronić, dziełem doskonałym także w kontekście tradycyjnej narracji.
Chyba wtedy odkryłem coś, co wydaje się całkowicie oczywiste. Język używany jest codziennie przez masę ludzi - tak rzeczywistych, jak i bohaterów tekstów literackich - i cechują go dwie rzeczy. Po pierwsze na ogół zmierza do prostoty. Jeżeli jakieś słowo będzie trudne, zapewne zostanie szybko uproszczone, tak jak prawie nikt dziś nie mówi “automobil” czy “aeroplan”. Po drugie przekazuje treść, powinien być więc z grubsza zrozumiały dla odbiorcy. A odbiorcą języka w literaturze nie jest tylko inna postać, do której słowa są skierowane, ale i czytelnik i to on powinien zrozumieć, co właściwie zostało powiedziane.
W wyniku tego zacząłem wyznawać zasadę, że język w tekście literackim - o ile jest on o ludziach - przede wszystkim musi naturalnie brzmieć, bo przecież skądinąd wiemy, że mamy tendencje do jego wygładzania. I że powinien raczej ułatwiać a nie utrudniać zrozumienie tekstu. No chyba, że o języku jest to właśnie opowieść.
Tu chyba moja nieco przydługa wypowiedź zatacza pełne koło i wraca do konkursu na młodzieżowe słowo roku, pełnego dziwnych słów, których ani trochę nie kojarzę. I po przemyśleniu stwierdzam, że w zasadzie to całkiem naturalne. Ja, osoba, która bardzo młoda jest już naprawdę długo, jestem użytkownikiem języka, który lubi piosenki, które słyszał. Akceptuję nowe słowa głównie jako potrzebne do opisu rzeczy, których wcześniej nie było, bo tego mnie nauczyła literatura. Do innych nie są potrzebne, bo one przecież już mają swoje słowa. Zmiany i akceptacja dla nowych powitań, wyrazów radości czy nawet obelg i opisu uczuć, jest przy młodych, którzy patrzą na świat i go nazywają zgodnie z tym jak widzą go pierwszy raz, albo co wpadnie im w ucho. Jak my kiedyś. Jest przy ludziach którzy są właśnie w tej pierwszej, odkrywczej fazie.
Mnie pozostaje obserwować i uczyć się nowej iteracji tej zmiany.
Michał Cholewa to matematyk z wykształcenia, informatyk z zawodu, fantasta z zamiłowania. Nałóg czytania wykształcono mu podstępnie za młodu, zainteresowanie pisaniem przyszło z czasem. Fan twórczości Stanisława Lema, Joe’ego Haldemana i Roberta A. Heinleina. Historycznie zainteresowany wojną na Pacyfiku 1941-1945, a zawodowo - uczeniem maszynowym i badaniami nad sztuczną inteligencją. Autor sześciu powieści z cyklu SF "Algorytm Wojny", zbioru opowiadań SF "Echa" oraz kilkunastu niezależnych opowiadań w antologiach i periodykach. Laureat Nagrody im. Janusza Zajdla w roku 2015 za „Fortę” Srebrnego Wyróżnienia Nagrody Literackiej im. Jerzego Żuławskiego za tę samą powieść oraz Nagrody im. Janusza Zajdla w roku 2022 za opowiadanie "Ucieczka".
Na zdjęciu Michał Cholewa. Fot. Jakub Jankiewicz
O marce OPPO
OPPO jest wiodącym producentem inteligentnych urządzeń, który dostarcza produkty o unikalnym wzornictwie, wyposażone w innowacyjne technologie. Firma plasuje się w pierwszej czwórce pod względem wielkości udziału w globalnej sprzedaży smartfonów. Obecnie działalność OPPO obejmuje ponad 60 krajów i regionów. Firma ma międzynarodowe centrum wzornictwa w Londynie.
Rozwiązania OPPO
Od wprowadzenia na rynek swojego pierwszego smartfona w 2008 r., marka nieustannie koncentruje się na jak najlepszym połączeniu najwyższej jakości wzornictwa i przełomowych technologii. To sprawia, że OPPO jako pierwsze wprowadziło rozwiązania, które następnie przeniknęły do całego rynku. Na przykład zapoczątkowało erę zdjęć „selfie” oraz było pierwszą marką, która wprowadziła smartfony z przednimi aparatami 5 MP i 16 MP, a później także z obrotowym modułem obiektywu, funkcją Ultra HD oraz technologią 5x Dual Camera Zoom. Aktualnie OPPO jest pionierem we wdrażaniu rozwiązań opartych o 5G, demonstrując pierwsze realne zastosowania tej technologii dla potrzeb konsumenckich. Firma przedstawiła również pierwsze w Europie dostępne komercyjnie urządzenie, które w pełni korzysta z sieci 5G – OPPO Reno 5G.
OPPO w Polsce
OPPO jest obecne w Polsce od stycznia 2019 roku i systematycznie buduje swoją pozycję na rynku. Dzięki przemyślanej strategii marketingowej, po ledwie półtora roku od debiutu nad Wisłą, marka zdobyła rozpoznawalność już u co trzeciego Polaka. W 2020 r. pierwszym ambasadorem OPPO w Polsce był Marcin Prokop, znany dziennikarz i osobowość telewizyjna. Produkty OPPO można zakupić u najbardziej renomowanych sprzedawców detalicznych: MediaMarkt, Media Expert, RTV Euro AGD, NEONET, Komputronik i x-kom. Smartfony OPPO w Polsce znajdują się także w ofercie wszystkich głównych operatorów telekomunikacyjnych. Aktualnie w ofercie OPPO Polska znajdują się trzy linie smartfonów – Seria Reno, Seria A oraz Seria Find X, a także urządzenia ubieralne jak smartwatche i słuchawki bezprzewodowe.
OPPO zdobyło nagrodę „Innowacja Roku” w plebiscycie Tech Awards 2021. W poprzedniej edycji zostało wyróżnione „Marką Roku”.